Płać telefonem, myśl ideogramem. 4 tygodnie w Pekinie
- Kacper Majewski
- 27 paź 2017
- 10 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 10 lut 2021

Ilustracja: Bob May, "The Big Picture 92" (licencja CC BY-NC-SA 2.0)
Przed wyjazdem do Chin w głowie krążyło mi wiele pytań i urywkowych relacji moich znajomych. Część pokryła się później z rzeczywistością, choć większość okazała się bzdurą. Jednak nawet plotki miały w sobie coś z prawdy, bo ujawniały fascynację połączoną ze strachem przed ciągle nieznanym większości Polaków Państwem Środka.
Na parę dni przed podróżą zostaję sam z pytaniami – czy naprawdę Internet jest tam
na kartki i nie będę mógł logować się ani na fejsa, ani na pocztę? Jeszcze na lotnisku ściągam przezornie najpopularniejszy chiński komunikator – WeChat. Po zarejestrowaniu bagażu siadam z kawą i zaczynam czytać o chińskich planach podboju kosmosu.
Czas w strefie odlotów dłuży się tradycyjnie. Bliżej mojej bramki widzę coraz więcej twarzy o azjatyckich rysach. Siedzę na niezbyt wygodnej ławeczce i żegluję dalej po niereglamentowanym, polskim internecie i trafiam na informację o pierwszym kontakcie kultury chińskiej z polską.
W 1241 roku w bitwie pod Legnicą, wojska mongolskie pod dowództwem Ordu-Irczena użyły po raz pierwszy na terenie Europy broni chemicznej – gazów bojowych. Wynalezione i stosowane od dawna przez Chińczyków, przysporzyły polskiemu rycerstwu przerażenia porównywalnego z inwazją Obcych w Dniu Niepodległości.
Nikt w średniowiecznej Europie nie dysponował tak zaawansowaną technologią
ani taktyką wojskową.
Ta przegrana bitwa zapoczątkowała ogromne zainteresowanie Orientem.
W historii relacji polsko-chińskich mamy nawet swojego Marco Polo, jezuitę Michała Boyma, który to jako pierwszy europejczyk w bardzo skrupulatny i naukowy sposób zapisał swoje spostrzeżenia na temat chińskiej medycyny i stosowanych przez nią lekarstw (Klucz do chińskiej doktryny medycznej oraz wydane w 1656 Flora sinensis, czyli Chińska flora). To z jego zapisków słynny francuski sinolog Jean Pierre Abel Remusat uczył się chińskiego. Boym był też posłem cesarza Yongli, którego zresztą ochrzcił. Sporządził bardzo dokładne mapy Chin z uwzględnieniem długości i szerokości geograficznej. Opisał chiński system polityczny, architekturę, filozofię i kulturę.
Jego wkład w przedstawienie Chin Zachodowi, jako jednego z pierwszych na świecie sinologów jest ogromny.
360 lat później, kiedy po prawie 9 godzinach lotu ląduję w Pekinie, nie myślę jednak
o spuściźnie kulturalnej Państwa Środka ani o wierszach taoistycznych mędrców.
Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Chiny witają mnie potężnym smogiem i wzbudzającą respekt futurystyczną architekturą, która wraz z pomarańczowym słońcem przebijającym się zza szarej zasłony zawieszonej nad miastem powoduje, że czuję się jak w Blade Runnerze. Poza plastyką filmu Ridleya Scotta, nie jest przypadkowe że od początku Chiny jawią mi się jako miejsce związane z przyszłością.
W Pekinie nowoczesne drapacze chmur sąsiadują z hutongami, znanymi od XII wieku zespołami połączonych szczelnie ze sobą parterowych budynków. Obecnie wyburzane, tworzą w dalszym ciągu niepowtarzalny krajobraz wraz najnowocześniejszymi elementami miejskiej architektury. Ten eklektyzm nie razi. Idąc przez długie, wąskie uliczki, mijam straganiarzy i starszych ludzi, którzy siedzą całe dnie na wyniszczonej kanapie pod gołym niebem przy kartach i herbacie. Patrząc na tak niepasujące
do nowoczesnego centrum zaułki, myślę, że przecież miasta chińskie przechodzą zmiany urbanizacyjne od tysięcy lat. Chińczycy borykali się z problemami rozwiniętej cywilizacji w czasach, kiedy my nie wbiliśmy jeszcze pierwszego pala pod osadę w Biskupinie.
Mój hotel, usytuowany pośród niskiego kompleksu huntongów, względnie chroni mnie przed hałasem śródmieścia zaczynającego się parę przecznic dalej. Kiedy włączam telewizor, natrafiam na kreskówkę dla dzieci. Nowocześnie narysowana, w stylu kreski Cartoon Network, animacja przedstawia historię kilku przyjaciół – żołnierzy Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, oraz wesołego osiołka.
Jetlag, zanieczyszczone powietrze oraz przygody czerwonoarmistów powodują, że odlatuję myślami w abstrakcyjnym kierunku. Chińska rzeczywistość przypomina mi sen – odnajduję w nim elementy, które znam, ale całość funkcjonuje na zupełnie nowych, obcych zasadach. Niczym w angielskiej łazience, widzę tu dwa kurki: jeden to komunizm, drugi – kapitalizm. Wielu Chińczyków, z którymi rozmawiam nie kojarzy Polski z niczym szczególnym. Kilku myli słowo Poland z Holland, nie chodzi tu jednak o reżyserkę filmową. Polska jest reprezentowana przez: Chopina, Kopernika, Marię Skłodowską-Curie, oraz Roberta Lewandowskiego. Dzięki temu, że pochodzę z tego samego kraju co znany piłkarz, dostaję w pewnej knajpie 10 piw i 4 miski krewetek po syczuańsku w prezencie od lokalnych fanów piłki nożnej. Natknąłem się jednak później na informację o innym Polaku, który zafascynował Chińczyków już dużo wcześniej.
W XIX wieku Chiny borykały się z okupacją zachodnich mocarstw na swoim terenie. Wojny kolonialne ogromnie wyniszczały kraj, a osiem zachodnich mocarstw trzymało cesarstwo w mocnych kleszczach. Na przełomie XIX i XX wieku wśród chińskiej inteligencji nastąpiła silna recepcja polskiej poezji romantycznej, szczególnie Mickiewicza, którego Lu Xun – największy chiński pisarz XX wieku cenił wyżej niż Byrona i Schillera.
W komentarzu redakcyjnym do Ody do Młodości w 1929 roku pisał:
„Los Chińczyków podobny jest do losu Polaków w epoce Mickiewicza, a wiersze polskiego wieszcza budzą nasz gniew, nadzieję i chęć zerwania niewolniczych łańcuchów, w jakie nas zakuto. Utwory Mickiewicza spowodowały, że serca Chińczyków zbliżyły się do serc Polaków.”
Kiedy wyłączam telewizor, zza okna dochodzą do mnie odgłosy bawiących się dzieci
i głośna muzyka. Wyglądam na zewnątrz i zauważam, że mój hotel sąsiaduje ze szkołą. Blisko setka dzieci ubranych w jednakowe, kolorowe dresy ćwiczy tai chi na sztucznej nawierzchni nowego boiska do piłki nożnej, a ogromny telewizor wystawiony poza linię bramek gra wesołą piosenkę, której melodia przypomina mi Domowe Przedszkole. Chociaż myślę o Polsce bardziej dlatego, że jestem w ojczyźnie trampków na gumkę, w których miliony polskich dzieci, w tym również ja, uczęszczało na WF. Na sąsiednim boisku każdy uczeń ćwiczy właśnie w takim samym obuwiu, choć oczywiście nikt nie nazywa ich tutaj chińskimi trampkami.
Odkrywając miasto, potwierdzam moje pierwsze wrażenie, że na każdym kroku stare miesza się z nowym. Mała budka z pierożkami, którą zdobią fotografie przewodniczącego Mao sąsiaduje z hipsterską kawiarnią, gdzie słychać Davida Bowie’ego, a ściany pokryte są reprodukcjami Lichtensteina. Gdziekolwiek się stołuję, każdy posiłek wprawia mnie
w ekstazę. Zapuszczam się na kulinarne safari tam, gdzie nie ma już białych twarzy ani żadnej pomocy w postaci menu po angielsku. Na szczęście jestem wyposażony w aplikację w telefonie, która potrafi przetłumaczyć mandaryński ze zrobionego przeze mnie zdjęcia. A w razie czego, szybko przyswoiłem kilkanaście słów, w tym kluczowe: krewetka: 虾 (Xiā), pierożki: 饺子(Jiǎozi) , pałeczki do jedzenia: 筷子 (Kuàizi), herbata茶 (Chá), gotowany ryż: 米饭 (Mǐfàn) oraz płacić: 买单(Mǎidān) . Po dwóch tygodniach mój gastronomiczny diapazon powiększa się. Mam za sobą robione w ulicznej budce naleśniki, gorące kociołki, przeróżne pierożki, grille oraz wyborną kaczkę po pekińsku na proszonej kolacji. A po treningu, który odbywam w knajpie serwującej dania kuchni syczuańskiej, czuję się wreszcie na tyle pewnie, by powiedzieć, że lubię jeść pikantnie.
Rozumiem już, dlaczego w chińskich opowieściach – gdzie liczby są ważne i mają swoje określone znaczenie – tak często występują duże liczebniki, takie jak 10 000. Mam wrażenie że właśnie tyle smaków potrafi zmieścić się w chińskiej potrawie. Co region, to inna kuchnia, a dodatkowo każdy kucharz ma swoją wersję klasycznych potraw.
Nie każdemu te smaki mogą odpowiadać, ale na pewno nie mogą łatwo się znudzić.
Pekin liczy około 22 milionów mieszkańców. Termin „godziny szczytu” nabiera tu dla mnie nowego znaczenia. Mieszkańcy metropolii są przyzwyczajani do specyfiki nieustannego funkcjonowania w tłumie, w związku z czym nie jest to aż tak uciążliwe, jakby się mogło wydawać. Nie okazują wyraźnego zniecierpliwienia mimo godzin spędzonych w ścisku. Chińczycy są oczywiście odmienni od Polaków w innych kwestiach. To wysoko kontekstowe społeczeństwo, dla którego istotna jest kategoria relacji z innymi, rodziną, przełożonymi etc. To, że Chińczyk nie powie czegoś wprost, nie znaczy, że nie okazuje tego w subtelniejszy sposób. Nie podejmując jednak skomplikowanej socjologicznej komparatystyki, muszę stwierdzić, że podczas weekendu, kiedy to miasto szaleje – a szaleć potrafi – na ulicy nie panuje taka post-piwna agresja jak w Europie.
Chińczycy lubią się bawić, wychodzić na miasto z przyjaciółmi i dzielą z nami zamiłowanie do etanolu, jednak podczas kilku tygodni, które spędziłem w Pekinie nie widziałem żadnego pojedynku w kategorii alko-kung fu. Niestety, in vino veritas -
pod tym względem ujawniamy swój europejski indywidualizm, który tak często widzimy w akcji od piątku do niedzieli, najczęściej w mobilnych sympozjonach autobusów nocnych.
Jednym z najciekawszych miejsc, które udaje mi się odwiedzić jest CAFA, czyli
China Central Academy of Fine Arts. To elitarna uczelnia, która co roku odrzuca 90% kandydatów na studia. Na ogromnym terenie nowoczesnego kampusu uczy się prawie 5000 studentów, w tym również obcokrajowców. Duże wrażenie robi na mnie – poza skalą tego jak może wyglądać taka jednostka dydaktyczna – podejście do tego, co może robić student i jak wygląda jego wyjście z uczelni. W akademii studenci poznają historię oraz tradycyjne techniki plastyczne, jednak dyplom można zrobić np. pełni w technice VR. Już na etapie dyplomowego projektu – np. ubrania czy sprzętu użytkowego – uczelnia pomaga w kontaktach z potencjalnymi przedsiębiorcami którzy mogą być zainteresowani kupieniem i masową produkcją danej pracy. Sprzedaż masowego dzieła sztuki jest tu naturalnym elementem procesu edukacji. Taki utylitaryzm nauczany na akademii nie musi stać w opozycji do wartości artystycznej projektu. Dziś zamiast na wernisażu, dzieło sztuki zaczyna swoje życie społeczne również w sferze social media oraz fabrycznej produkcji. Tym bardziej, jeśli dyplomem na akademii sztuk pięknych jest skomplikowany projekt VR albo kolekcja mebli.
Cyfryzacja we współczesnych Chinach obecna jest w każdej sferze życia.
Pieniądz tradycyjny ustępuje o wiele bardziej niż w Europie elektronicznej formie płatności. Bardzo popularne jest płacenie przez telefon, na przykład – przez skanowanie QR kodu w aplikacji WeChat. Ponieważ Chiny bardzo chronią swój rynek, tworzą swoje odpowiedniki zachodnich aplikacji – WeChat jest więc odpowiednikiem Facebooka,
z tym że o wiele bardziej rozbudowanym. Z chińskiego komunikatora korzysta dziś
ponad 800 mln ludzi. Możemy za jego pomocą korzystać z wiadomości, video chatów, publikować rzeczy na swoim profilu, a także sprawdzać, którzy użytkownicy są aktualnie w naszej okolicy. To, co wyróżnia WeChat, to współpraca z innymi usługami. Możemy zintegrować swoje konto z kartą bankową i zamówić taksówkę, jedzenie z dostawą, zapłacić w kawiarni, kupić bilet do kina lub na autobus, a także wysłać pieniądze innemu użytkownikowi WeChata. Wszystko za pomocą paru kliknięć i z poziomu jednej aplikacji.
Nie jest dziś żadną tajemnicą, że informacja osobista i konsumencka jest cennym produktem i może posłużyć większym celom niż opracowywanie portretu psychologicznego konsumenta (Zakup pieluszek? Sklep internetowy zaproponuję
Ci laktator ze zniżką). Mimo, że datamining w społeczeństwach Zachodu spotyka się ciągle z mieszanymi uczuciami, jest od lat faktycznym zjawiskiem.
Tyle tylko, że proces ten musi dzisiaj przebiegać niejako po cichu, czasem poza prawem, a czasem bocznymi drzwiami –
ilu użytkowników wczytuję się w licencje programów, które instaluje? Z jednej strony naruszenie prywatności przez obce podmioty budzi słuszny sprzeciw i wzmożona uwagę, z drugiej zaś strony ciężko jest zrezygnować z wygody
i instagratyfikacji Jeszcze wygoda: to jest po prostu łatwiejsze , jaką dają nam media społecznościowe.
Tymczasem w Chinach prowadzony jest obecnie program stratyfikujący użytkowników
na podstawie danych z największego na świecie serwisu zakupowego online, czyli Alibaba. Na podstawie historii płatności i zakupionych produktów, każdy użytkownik uzyskuje określoną liczbę punktów. Im wyższa ich ilość, tym większe korzyści – lepsze warunki kredytu, preferencyjne warunki zakupu biletów lotniczych, etc.
Udział w programie Sesame Credit jest nieobowiązkowy, ale serwis z powodzeniem zachęcił wielu Chińczyków do publikowania w sieciach społecznościowych swoich wyników stratyfikacyjnych, a największy chiński portal randkowy Baihe zaimplementował wyniki programu do profili swoich użytkowników. Dosyć zgadywania po zdjęciach
z Tindera czy ktoś jest naprawdę bogaty! Liczby nie kłamią – Chińczycy mogą już dziś uzyskać pewność, czy ich potencjalny partner życiowy ma dobrą historię kredytową.
Rząd chiński bacznie przygląda się programowi Sesame Credit, gdyż sam jest w trakcie tworzenia własnego systemu. Dzisiejsze założenia mówią o obowiązkowym objęciu wszystkich obywateli Chin systemem kredytu społecznego do 2020 roku. Jednak rządowy projekt nie będzie ograniczał się tylko do badania historii zakupów. Oprócz historii transakcji finansowych, na pozycję obywatela będą także wpływały konflikty z prawem, których historia również będzie połączona z naszym profilem. Dokładna stratyfikacja będzie przeprowadzana na podstawie zarówno aktywności cyfrowej, jak finansowej i kryminalnej.
Zachód zawsze krytycznie przyglądał się relacji państwo – obywatel, a jego demokratyczne tradycje skłaniały raczej ku relacji podmiotowej obywatela do rządu,
nie zaś odwrotnie. Orwell ostrzegał przed inwigilacją w sferę prywatności. Wysoki rozwój technologiczny umożliwiał kolejne ziszczanie się obaw zarówno Orwella, jak Lema czy Ortegi y Gasseta. Zaś Herbert Marcuse w swojej pracy Industrialisierung und Kapitalismus pisze:
„Sama technika, a nie dopiero jej zastosowanie, jest panowaniem nad przyrodą
i nad człowiekiem, metodycznym, naukowym, wyrachowanym i rachującym panowaniem. Określone cele i interesy panowania nie są narzucane technice
ex post i z zewnątrz – należą one do konstrukcji samego aparatu technicznego; technika jest zawsze historyczno-społecznym projektem: projektuje się w niej,
co społeczeństwo i dominujące w nim interesy zamierzają zrobić z człowiekiem
i z rzeczami”
Dziś oddaliśmy już tak wiele ze swojej wolności i przywilejów obywatelskich,
że walczymy bardziej o prywatność nagich fotek, niż o kategoryczne pryncypia niezależności jednostki i jej praw. W neopanoptycznym świecie możemy nieznacznie przesunąć granicę dozoru, ale nie cofniemy się do epoki przed ataku na World Trade Center, kiedy to wprowadzono Patriot Act, który legalizował inwigilację obywateli USA
na niespotykaną dotychczas skalę. A dekadę później, ludzie tacy jak Julien Assange czy Edward Snowden ponieśli za ujawnienie prawdziwej ceny światowego bezpieczeństwa dotkliwą cenę.
Patrząc na dzisiejsze Chiny, widzę świat przyszłości, gdyż realizują one to, o czym niektóre rządy i organizacje marzą, ale jeszcze nie mogą wprowadzić jawnie. Rozmawiałem z Chińczyczykami, którzy uważają system kredytu społecznego za dobrą rzecz, ceniąc sobie przejrzystość tego, kto co zrobił w przyszłości, i akceptują ponoszone w teraźniejszości konsekwencje. Przypomnę, że dla Chińczyka ważna jest kategoria relacji, szczególnie tych długofalowych. Być może powinniśmy się pogodzić z tym, że podobne rozwiązania będą coraz częściej stosowane przez różne podmioty?
Ciężko znaleźć wynalazek który nie ma swoich korzeni w Państwie Środka – może więc, tak jak kiedyś papier i proch strzelniczy, tak niedługo algorytm na Dobrego Obywatela z jego NadPESELem będzie kolejnym kamieniem milowym w historii człowieka.
Chiński Manhattan, dzielnica Sanlitun. Za dużą kawę płaci WeChatem moja koleżanka, operatorka filmowa. Tłum ludzi przemieszcza się między wystawami galerii handlowych i barów, pośród których siedzi uliczny muzyk grający na tradycyjnym instrumencie szarpanym – sanxian. Grupki chińskich hipsterów siedzących na kawiarnianych pufach – wszyscy ubrani na czarno – wyglądają bardziej jakby czekali na koncert Nine Inch Nails niż na kawę z amerykańskiej sieciówki. Moja znajoma mówi, że w Pekinie wieżowce są wyższe niż w Los Angeles. Niedawno wróciła do Chin po 3 latach studiowania i pracy w Stanach. Pytam, czy nie chciała tam zostać dłużej. Odpowiada, że teraz chiński rynek filmowy bardziej się rozwija i że tu ma większe możliwości.
Żegnam się i wracam do hotelu. Mijam po drodze sklep z kostiumami – sprzedawcy przygotowani są na wszystko. Halloween, walentynki czy inne twory zachodniej kultury – wszystko wtapia się w azjatycki kosmos. Chińczycy są przywiązani do tradycji, ale jednocześnie bardzo ciekawi świata.
Kiedy tuż przed odlotem chcę zjeść ostatni posiłek w chińskim KFC – z zupełnie innym
od zachodniego menu – nie mogę zapłacić swoją kartą VISA, która jest blokowana w całym kraju (na szczęście nie w bankomatach).Wydaję więc swoje ostatnie papierowe pieniądze. Na każdym nominale sportretowany jest przewodniczący Mao. Wyróżniają się tylko różnymi odcieniami tego samego portretu – jak w słynnym portrecie Marylin Monroe autorstwa Andy'ego Warhola. Kupuję za komplet banknotów swój zestaw i siadam tuż przy szybie. Patrzę ostatni raz na nocny Pekin. Ciągle jeszcze widzę ulicznego grajka klęczącego przed galerią handlową. Ale nie słyszę już tego co gra. Uszy napełnia mi znana z Europy selekcja muzyki easy listening.
Comentarios